W gabinecie dyrektora Klubu Sportowego „Wicher Hali” unosiły się kłęby dymu. Trzeba było szeroko otworzyć oczy, aby dojrzeć czterech mężczyzn, w dojrzałym wieku, siedzących przy okrągłym stole.
Dym wydobywał się z nozdrzy wysokiego, przystojnego, szpakowatego blondyna. Trzymał w ustach fajkę i dymił niczym parowóz z epoki początków kolei żelaznej. Był niewątpliwie centralną postacią, gdyż siedział rozpostarty w fotelu z założonymi jedna na drugą nogami. Ta, która była akurat w górze, prawie dotykała stołu,
Po prawicy blondynowatego szpaka siedział równie wysoki, ale bardziej okrągły starszy pan o włosach koloru siwogołębiego. Cały czas potakiwał głową tak, że nie wiadomo było czy to wyraz aprobaty, czy nerwowy tik.
Od szesnastego wieku, czyli od czasu, gdy Twardowski wylądował na Księżycu, tam właśnie znajdowała się stolica piekielnego świata. Okrzyknięty przez diabły królem czarnego podziemia, Twardowski wybudował na Srebrnym Globie swą rezydencja. Dzięki magii i czarom, sobie tylko znanym sposobem, pokonał stan nieważkości i oto wśród księżycowego pyłu powstał potężny średniowieczny zamek wraz z sąsiadującym osiedlem. W podziemiach zamku mieściły się prywatne apartamenty króla, z których kierował piekłem.
A gdzie było piekło? Tam, gdzie zawsze, czyli nie wiadomo gdzie. Ilekroć jednak mówiono o nim, pokazywano ręką w dół, w przeciwieństwie do nieba, które ciągle było w górze.
Hala „Wichru Hali” rozbrzmiewała głosem piłek uderzanych o parkiet i piskiem koszykarskich butów. Zawodnicy ćwiczyli właśnie zagranie 1x1, czyli jeden bronił kosza, drugi atakował. Wyglądało to fatalnie. Obrońca nie potrafił bronić, a mimo tego atakujący nie potrafił strzelić celnie do kosza.
Pot kapał na parkiet. Trener biegał po boisku i donośnym głosem zwracał uwagę na popełniane błędy:
- Ręce do góry! Przecież on rzuca! Dlaczego je opuszczasz!? A ty nie pakuj się prosto na niego, omiń! Rety, co za ludzie!
Rzeczywiście nic nie wychodziło. Koszykarze sami nie wiedzieli dlaczego. Słuchali pokornie trenera i dalej robili to samo. Obrońca nie bronił, atakujący nie trafiał.
W hali „Wichru” na pół godziny przed rozpoczęciem trzeciego meczu o wejście do następnej rundy rozgrywek nie było gdzie wetknąć szpilki. Kibice tłumnie przybyli, by obejrzeć wielki triumf swoich pupilków. Po dwukrotnym zwycięstwie nad „Szałem Wsadów” zawodnicy byli o krok od sprawienia największej niespodzianki w sezonie - wyeliminowania z dalszych gier aktualnego jeszcze Mistrza Kraju,
Stolik dla prasy był oblężony. Przybyli dziennikarze z najpoważniejszych sportowych dzienników i czasopism. Po parkiecie krążyli reporterzy telewizyjni i radiowi.
Panowie udali się do domów, czarownice do garsoniery sponsora. Pierwsi pojechali samochodami, drugie poleciały na miotłach. Przelatując nad centrum miasta postanowiły, że zajrzą do jednego z pubów, tego, do którego zdążali po meczu kibice. Wylądowały tuż przed wejściem. Widok spadających z ciemnego nieba młodych kobiet na miotłach nie wywołał zainteresowania szalikowców. Nie takie cuda widzieli podczas meczu.
Dziewczyny weszły do środka. Jak w każdym porządnym pubie w kraju, w tym panowała gęsta od dymu atmosfera wspomagana przez zapach piwa i głośne rozmowy miłośników złocistego napoju. Nie było jednak widać wśród kibiców entuzjazmu po zwycięstwie nad „Szałem” i awansie do grona czterech najlepszych drużyn w kraju.
- Witam panie czarownice – dyrektor klubu uśmiechnięty od ucha do ucha zaprosił Betę i Netę do zajęcia miejsc za stołem.
- Może trochę napoju? – zaproponował.
- Napój zdrowotny „Wicher Hali”? Szef mówił nam, że bardzo dobry. W sam raz dla diabłów – powiedziała Beta biorąc szklankę z żółtym płynem.
- Dziękuję. To mój produkt – pochwalił się sponsor. – A co w nim najlepszego? Smak, zapach, kolor?
- Zawartość. Po 1/3 żelaza, siarki i ołowiu – oznajmiła Neta.
Neta wylądowała na balkonie mieszkania Tadeusza. Postawiła miotłę i przez ścianę weszła ostrożnie do pokoju. Tadek spał, więc nie zmieniła się w niewidzialną. W domu było ciepło. Center spał spokojnie, odkryty, w skąpych slipkach. Ten widok wyraźnie podniecił czarownicę. Usiadła w fotelu, przygryzła wargi i ścisnęła kolana. „Jasny diable, ale ekstra facet” – pomyślała. Po jej głowie znowu zaczęły krążyć niecenzuralne myśli. Tadek poruszył się lekko. Czarownica szybko przybrała niewidzialną postać. Wystraszyła się, że ponownie koszykarz przestraszy się jej obecności. Nic takiego się nie stało. Tadek oddychał równomiernie i cicho. Czasami uśmiechał się przez sen. „Na pewno śni mu się mistrzostwo kraju” – stwierdziła w myślach Neta. Poczuła, że również jest senna. Przymknęła oczy i usnęła wyobrażając sobie, że leży przytulona do swego ukochanego.
czytaj więcej... (kliknij)Gabinet dyrektora klubu rozbrzmiewał radosnymi głosami. Nawet ponura sekretarka uśmiechała się.
- Wspaniale, cudownie, bluszcz!
- Nie bluszcz, tylko paprotka – zwróciła uwagę dyrektorowi podlewając kwiaty. Te również przyłączyły się do nastroju panującego w klubie. Każda wypuściła po nowym liściu.
- Niech ona stąd znika – syknął złośliwie sponsor. Nadal nie mógł patrzeć na sekretarkę.
- Proszę nie zapominać, że to wszystko dzięki niej – przypomniał księgowy.
- Dobrze, już dobrze – skapitulował szef wytwórni napoju zdrowotnego, którym właśnie delektowała się Neta.
- Plan wykonałyśmy. Jaj na meczach nie było.
- Były! – zaprzeczył trener – Po meczu dostałem jednym w głowę. Kibice tamtych w nas rzucali.
Po meczu Neta i Beta usiadły na neonowym napisie „Dom Wichru Hali” i czekały aż w bocznym wejściu lub wyjściu (w zależności od kierunku ruchu) pojawią się dwaj koszykarze.
- Są! – wskazała ręką Neta – Ja biorę się za swojego, ty za swojego. Kierunek jazdy – nasza kwatera!
Tadek i Janusz podeszli do zaparkowanych obok siebie samochodów.
- Fajnie, że znowu wygraliśmy – powiedział Tadek otwierając drzwiczki Poloneza. – Po tych przedmeczowych przeżyciach przez pierwszą połowę trzęsły mi się nogi.
Finałowe rozgrywki rozpoczęły się tym razem w hali „Wichru Hali”. Grano jak zwykle do czterech zwycięstw, z tym że kolejność meczy ustalono inaczej niż tradycyjnie. Związek Koszykówki uznał, iż skoro rozgrywki pełne są już i tak niespodzianek, można pozwolić sobie na niespodzianą decyzję. Panowie z koszykarskiej centrali postanowili trochę zaszaleć. Mówiono co prawda, że całą sprawę załatwił zarząd „Wichru Hali” w osobie sponsora, ale nikt nikogo za rękę nie złapał, nie zachowały się żadne nagrania magnetofonowe i nie było podstaw, żeby sprawą zajęła się prokuratura. Mecze miały odbywać się według porządku ustalanego z meczu na mecz. Miało być ich oczywiście siedem, a decydujący o mistrzowskim tytule miał być rozegrany oczywiście w hali „Wichru”. U siebie oczywiście „Wicher” wygrywa, na wyjeździe przegrywa – taką umowę zawarto z czarownicami. W ten sposób klubowa kasa zapełni się pieniędzmi z kieszeni kibiców, którzy tłumnie będą walić na wszystkie mecze swych pupilków.
czytaj więcej... (kliknij)Hala „Połamanych Obręczy” huczała od dopingu kibiców. Nie ustępowali w niczym sympatykom „Wichru hali”. Okrzyki „Obręcze do boju, Wicher do gnoju! Obręcze górą, Wicher kanałami!” słychać było w promieniu paru setek metrów od hali. Drugi finałowy mecz o mistrzostwo kraju wzbudził emocje i sportowe podniecenie.
Neta i Beta nie ryzykowały pojawienia się w postaci widzialnej. Kibice „Obręczy” nie byli przyjaźnie ustosunkowani do kibiców swych przeciwników. I chociaż czarownice mogły w każdej chwili użyć czarnej magii, wolały jako niewidzialne stać za sędziowskim stolikiem.
- Masz dzisiaj jakieś wątpliwości ? – zapytał Netę znajomy kibic - szalikowiec.
- Nie mam żadnych. Wygrywamy.
Dziewczyny zajęły miejsca jak zwykle w grupie najgłośniejszych kibiców. Już przed meczem machały szalikami i wykrzykiwały w raz z tłumem nazwę swojej drużyny.
Trzeci finałowy mecz o mistrzostwo kraju przyciągnął na trybuny tłumy widzów. Już godzinę przed jego rozpoczęciem w kasach zabrakło biletów. Ale wierni kibice, którzy nie dostali się do środka i stamtąd dopingowali swoich. Lokalna telewizja przekazywała na żywo przebieg meczu. Olbrzymie monitory ustawione w czterech miejscach wokół hali przekazywały obraz z boiska. Ruchem wokół hali kierowała drogówka. Miasto żyło wielkim wydarzeniem. Miasto czekało na sukces.
Gabinet dyrektora klubu przypominał istne pobojowisko po wojnie stuletniej. Na stole, biurku, podłodze, a nawet parapecie przy rozrastających się paprotkach leżały puste kieliszki, butelki po wódce i napoju zdrowotnym, resztki kanapek, pizzy, hamburgerów, sałatek. Firanki ubrudzone były majonezem, chrzanem z buraczkami, musztardą i keczupem. Na dywanie widniała plama, powstała w wyniku połączenia składników widniejących wyraźnie na firankach. W powietrzu unosił się odór alkoholu i przepoconych skarpetek.
Członkowie zarządu spali i głośno chrapali. Sponsor ułożył się na wznak na kanapie. Nie miał na sobie marynarki ani butów, a prawa skarpetka była do połowy zsunięta ze stopy.
Ewa czyli wrodzony wegetarianizm
Kobieta już od dnia, w którym została stworzona, była istotą silniejszą i mocniejszą od mężczyzny. Dowody na to znajdują się w Księdze Rodzaju.
Gdy Bóg stworzył Adama i Ewę, rzekł do nich: „Oto wam daję wszelką roślinę przynoszącą ziarno po całej ziemi i wszelkie drzewo, którego owoc ma w sobie nasienie; dla was będą one pokarmem. A dla wszelkiego zwierzęcia polnego i dla wszelkiego ptactwa w powietrzu, i dla wszystkiego, co się porusza po ziemi i ma w sobie pierwiastek życia, będzie pokarmem wszelka trawa zielona”.
Dał jasno do zrozumienia, że mają zostać wegetarianami. Nie kazał zabijać stworzonych przez siebie zwierząt. Dlatego też Bóg umieścił pierwszych ludzi w ogrodzie, a nie w ZOO czy też innym zbiorowisku zwierząt.
Czarownice czyli próby unicestwienia kobiet
Dzięki systematycznemu treningowi fizycznemu mężczyzna stawał się coraz silniejszy. Zaoranie polany do uprawiania zboża na mąkę stawało się zajęciem mało wystarczalnym do rozwoju muskulatury. Postanowił karczować lasy. W wyniku myślenia o własnych bicepsach dzisiaj trzeba tworzyć rezerwaty przyrody, by uchronić pozostałości drzewostanu. A wystarczyło przecież iks lat temu ruszyć głową, zamiast łapami i wcześniej wymyślić taką na przykład trójpolówkę.
Potem nastała epoka budowania domów z wykarczowanego lasu. Coś z nadmiarem ściętych drzew trzeba było zrobić. Wszystko oczywiście nasz mężczyzna robił w imię usprawnienia życia na Ziemi, w imię rozwoju cywilizacji.
Cierpliwość czyli ile potrafi wytrzymać kobieta
Kobieta bez wątpienia jest najcierpliwszą istotą we wszechświecie. Najpierw wielką cierpliwością, wyrozumiałością i zaradnością wykazała się Ewa. Znosiła nieróbstwo i lenistwo Adama. Bez wahania przyjęła na siebie rodzenie i wychowywanie potomstwa. A to, jak zapewne wszyscy wiedzą, wymaga nie lada umiejętności. Mężczyzna nie próbował wyręczać kobiety w roli matki. Od razu wiedział, że stoi na straconej pozycji. Oczywiście z mety wymyślił wytłumaczenie swego postępowania. Oto on jako silniejszy fizycznie zdobywa pożywienie i walczy w obronie słabszych. Kobiecie do urodzenia i wychowania dzieci siła fizyczna nie jest potrzebna, a męski świat opiera się na bicepsach i muskułach. Oczywiście uwzględnił w swych planach podziału ról w społeczeństwie fakt, że wychowywanie młodego pokolenia wymaga odpowiednio rozwiniętego umysłu, a taki posiada kobieta, nie zaś on. Aby zatem uniknąć posądzenia o niższy w stosunku do płci żeńskiej iloraz inteligencji, zbudował świat oparty na sile fizycznej (czytaj: przemocy, gwałcie i terrorze). Wychowanie dzieci, prowadzenie gospodarstwa domowego stało się dla niego niczym w porównaniu z wojnami, podbojami i karczowaniem lasów.
Kobiety na tronie czyli ostrzeżenie
W zasadzie kobiety nigdy nie pchały się do polityki czyli pozornej władzy na Ziemi. Przez otwory w szałasach (nazwane potem oknami) przyglądały się poczynaniom byłych jaskiniowców walczących o władzę. Patrzyły na intrygi, szpiegostwo i korupcję, które zapewniały bardziej mężczyznom zdobycie korony. Panowie zdobywali ją również dzięki wojnom, na których część ludzkości traciła życie. Niewiasty, których podstawową misją jest utrzymanie rodzaju ludzkiego na planecie Ziemia, wolały nie mieszać się w brudne machlojki swych mężów. Próbowały im tłumaczyć, że walka o władzę to zło. Cóż, facet zawsze kierował się instynktami biologicznymi. Walczył o byt i walczył o przywództwo w stadzie. Dlaczego kobiety nie walczyły o pokój na świecie męskimi metodami?
Dominacja kobiet, czyli upadek mężczyzn
I oto rozpoczęliśmy wiek dwudziesty pierwszy. Wiek, który będzie należał do kobiet. Na pewno należy już do techniki i elektroniki, nie zaś do bicepsów i innych rozwiniętych mięśni. Dziś liczy się przede wszystkim umysł i jego możliwości.
Tak na serio to faceci przestali być najważniejsi, odkąd z życia człowieka znikła potrzeba polowania. Wiemy, że to kobieta udomowiła zwierzęta, ona je karmiła i troszczyła się, by świnia była nie za gruba, nie za chuda i w sam raz na schabowe. (Na konto mężczyzny możemy zapisać jedynie psa, który pomagał mu w polowaniu.) To kobieta karmiła kury i doiła krowy. To ona piekła chleb. To ona pierwsza odkryła znaczenie ziół w lecznictwie i uznała wegetarianizm za najodpowiedniejszą dietę dla człowieka.
Autorką mini powieści "Czarownice basketu" jest WAŁBRZYSZANKA na zawsze Grażyna Kulesza-Szypulska.
Pierwsze publiczne czytanie odbyło się w Salonie Literackim Anny Jakubowskiej w Łomży.
Czy Polacy mogą zapomnieć o piłce nożnej? Nigdy w życiu. Aby nieustannie wzbudzać zainteresowanie kopaną, co chwilę wybucha jakaś afera. Albo fryzjer goli wszystkim po kolei, albo ktoś każe zapalać znicze pod stadionami, albo piłkarz tańczy z gwiazdami. Kiedy wokół piłki nożnej robi się cicho, zawsze jakaś stacja telewizyjna wznawia "Piłkarski poker" i znowu rodacy żyją kopaną.
Swoje pięć minut ma obecnie żużel. Darek Jankowski z "39 i pół" jest fanem czarnego sportu i nawet syn rozwala mu Fiata 125 tuż po meczu żużlowym.
A co ma koszykówka? Nic. Zero. Po zachwytach nad NBA, które to zachwyty nie zaprocentowały żadnym rozwojem, koszykówka stała się sportem niszowym. Nie ożywiły jej nawet Mistrzostwa Europy. Do Polski przyjechali najlepsi, zagrali i pojechali, a stan na polskich parkietach jaki był, taki pozostał.
Cóż więc robić?
Uwierzyć w cuda i pomóc w ich powstawaniu. Niechaj wydarzenia opisane w "Czarownicach...." będą wskazówkami dla sportowych działaczy w ich dalszej, miejmy nadzieję owocnej pracy na rzecz rozwoju polskiej koszykówki.
Mój życiorys składa się
Z czarnych kamieni,
dających ciepło i światło.
Po prawej stronie płuc
mam bryłę czarnego węgla.
Wykrzesaj iskrę ze swego serca.
Wejdź w me życie
i zostań – jak Wałbrzych.
Na zawsze.
(1977)
Moja rodzina pochodzi.....Skąd pochodzi? To przecież jasne – z Wałbrzycha. I co z tego, że moi rodzice w rubryce miejsce urodzenia mieli wpisane nazwy innych miejscowości. Dla mnie byli wałbrzyszanami czystej krwi. Tak jak i ja jestem wałbrzyszanką., I to wam udowodnię!
Mirek urodził się w miejscowości Mężenin, leżącej przy trasie Zambrów – Białystok. Był pierwszym dzieckiem pomocnika sekretarza gminy w Rutkach. Rodzice pochodzili ze szlacheckich rodów. Powodziło się im bardzo dobrze. Matka zajmowała się wychowaniem synów, ojciec – przedstawiciel inteligencji zarabiał na tyle dużo, by zapewnić dobry byt swym najbliższym. W domu była jeszcze gosposia. Z zachowanych zdjęć patrzą na nas dostojne panie w najmodniejszych strojach na majówkach, elegancko ubrani panowie uśmiechają się do swych znajomych. Towarzyszą im dzieci w białych koronkach. Pełen szpan lat 30-tych.
Tak więc Mirek rósł wraz z młodszym bratem pod czujnym okiem rodziców. Ojciec awansował. W lipcu 1939 roku został sekretarzem zarządu miejskiego w Jedwabnem. Większa pensja, większa gmina. Szansa na lepsze życie. Brutalnie przerwana. Wybucha wojna.
Czesia doskonale wiedziała, że pracuje w wyjątkowym zawodzie. Ach, te telefony, ach te propozycje, ach ci mężczyźni...Po co więc umawiać się z jednym, skoro było ich tylu. Nie widziała ich co prawda, ale jakoś nie spieszyła się do nowej znajomości, tym bardziej, że po ostatniej jeszcze serce bolało....Znalazł się jednak taki jeden, co wydzwaniał i prosił ciągle o spotkanie. „Zejdź na dół i sprawdź jak wygląda” – podpuszczały ją koleżanki. No dobrze, zejdzie na dół i powie, że nic z tego nie będzie. Pod pozorem załatwienia jakiejś sprawy, Czesia zeszła na korytarz parteru budynku z centralą. Stał tam wysoki, przystojny blondyn w kurtce, butach typu oficerki i szerokich u góry spodniach. „Jeszcze tylko karabin i istny partyzant” – przemknęło dziewczynie przez myśl i z trudem powstrzymała śmiech.
czytaj więcej... (kliknij)Kiedy mama po raz czwarty zaszła w ciążę, od razu udała się do doktora Sawickiego. Miał wówczas opinię najlepszego położnika w szpitalu przy Paderewskiego. Chuchano więc na mnie już od pierwszych miesięcy poczęcia. Kiedy w nocy chwyciły ją bóle, tato zaprowadził żonę do szpitala. Tak, tak, zaprowadził. Z Ogińskiego na Paderewskiego to rzut beretem. Na sali porodowej okazało się, że dziecię, czyli ja – przekręciło się i zapowiada się poród pośladkowy. Mama zacisnęła zęby i urodziła mnie. Nic się jej nie stało, mnie również. Z jednym wyjątkiem – wyjście na świat czterema literami poskutkowało, że mam stosunek do owego świata ....no, jaki mam.
czytaj więcej... (kliknij)
Prolog
1. 1968
Wstęp, którego mogło nie być, ale od czegoś zacząć trzeba.
Twierdza Wrocław
Migdałki ocalone
Meksykańska pałeczka
2. 1970
Pomroczność ciemna
3. 1974
Bierzmowanie
Wakacje
4. 1976
Wyjazd niekontrolowany
Kawa z Bogatyni
5. 1978
Partia
Zapis emerytalny
6. 1980
Rok urodzaju
Pociąg przyjaźni
Bez piwa w plecaku
7. 1980/1981
Z papierosem przy secie
W rytmie disco
8. 1981
Armia
Wojna
9. 1982
Świniobicie
10. 1989
Ostatnie takie wczasy
Epilog - 2019
(III miejsce w drugiej edycji konkursu „Przemyska brama” w 2024 roku, umieszczone w wydawnictwie pokonkursowym „Opowieści domów z zapomnianej ulicy ISBN 9788395187483)
(wiersz otrzymał wyróżnienie w XXV Ogólnopolskim Turnieju Jednego Wiersza w Katowicach - Koszutce w 2024 roku, wydany w tomiku pokonkursowym ISBN 978-83 957385-3-1)
"50 TWARZY KORONAWIRUSA" - relacja na żywo z przedziwnych czasów! (czytaj w pdf).