sowie

Basket and witches czyli sposób na uratowanie polskiej koszykówki

Ostatnio komentowane
Publikowane na tym serwisie komentarze są tylko i wyłącznie osobistymi opiniami użytkowników. Serwis nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za ich treść. Użytkownik jest świadomy, iż w komentarzach nie może znaleźć się treść zabroniona przez prawo.
Data newsa: 2014-03-18 13:35

Ostatni komentarz: …. Bardziej zwróciłabym uwagę na brudne stopy kobiety, aniżeli na brudna sierść psa.
dodany: 2022.03.30 20:12:36
przez: Diane
czytaj więcej
Data newsa: 2020-10-20 09:42

Ostatni komentarz: super...szkoda, że nie napisałaś jaki kościół w Wałbrzychu. PIsz dalej na na koniec roku książka. ja swoją szykuję na i półeocze...
dodany: 2021.01.18 11:09:17
przez: obba
czytaj więcej
Data newsa: 2013-04-05 13:21

Ostatni komentarz: Świetne...gratuluję...czas na książkę.

dodany: 2021.01.15 08:45:03
przez: adam
czytaj więcej
Data newsa: 2020-10-20 09:40

Ostatni komentarz: Mój tata też należał do ZBOWiD-u. Pełnił tam jakaś funkcję. Wspominal, że do ZBOWiD-u dla korzyści materialnych zapisują się osoby, których w tamtych czasach nie było na świecie. 😊
dodany: 2020.11.14 09:25:09
przez: Bozena
czytaj więcej
Data newsa: 2011-05-15 20:15

Ostatni komentarz: Boże, który mieszkasz w Wałbrzychu.............

Wspaniałe!!!
dodany: 2019.03.20 19:01:12
przez: Darek
czytaj więcej
Data newsa: 2016-09-13 16:01

Ostatni komentarz: Super! Bardzo miło się czyta
dodany: 2017.01.06 22:01:25
przez: Jan
czytaj więcej
Data newsa: 2013-04-05 13:18

Ostatni komentarz: Historia jedna z wielu ale prawdziwa.
Panowie w pewnym wieku szukają
gosposi i pielęgniarki.
dodany: 2015.10.02 15:09:05
przez: stokrotka
czytaj więcej
Katharsis
2025-01-17 15:51


(II miejsce w konkursie literackim „Esperanto łączy ludzi” w 2024, opowiadanie przetłumaczone na język esperanto i wydane w książce „Bjalistokaj kajeroj nr 14” ISBN 978-83-66137-89-9)
 


Lipiec 1978. Matura zdana, egzaminy na studia nie. Zaraz trzeba będzie podjąć ważne życiowe decyzje. Póki co lenistwo i pite w swoim pokoju, ukradkiem przed rodzicami, piwo. Czas zawieszenia w próżni. W przedpokoju rozlega się dzwonek telefonu.
- Do ciebie – mówi mama.
Niechętnie wstaję z wersalki.
- Halo - mruczę do słuchawki.
- Cześć. To ty? - głos byłego kolegi z klasy.
- Ja. Czego?
- Masz czas?
- Zależy ile.
- Trzy tygodnie.
Kolega wraz z drugim kolegą otrzymali klasyczną propozycję nie do odrzucenia. Mają skompletować ekipę, które będzie reprezentowała województwo, ( jedno z 49 wówczas) na Harcerskim Festiwalu Kultury Młodzieży Szkolnej w Kielcach. Zdarzało mi się czasami w szkole coś recytować i brać udział w jakiś inscenizacjach, zatem propozycję wyjazdu otrzymałam. Tym bardziej, że wielu chętnych nie było.
Udało się zebrać osiem osób i żadnego nauczyciela. Tym to dopiero nie chciało się jechać na trzy tygodnie do jakiś Kielc. Uznano, że wszyscy jesteśmy pełnoletni i poradzimy sobie. Wsadzono nas do „Nyski”, dano sprzęt towarzyszący ( w tym kilka parcianych habitów) i kierowcy kazano jechać. I tak oto dojechaliśmy, wystawialiśmy spektakle, montaże poetyckie i inne badziewiaste przedstawienia, reprezentowaliśmy i wróciliśmy ze wszystkimi częściami ciała.
I oto dziś opiszę wam jedną z wielu kieleckich przygód... Posłuchajcie...
Nasz kolega wymyślił performance lub happening, takie wydarzenie artystyczne, które miało wstrząsnąć sumieniami. Ambitne i wymagające zgody paru ważnych czynników, w tym .... milicji. W ciągu dwóch tygodni udało się takie coś uzyskać i mogliśmy działać.
Do naszej dyspozycji oddano piwnicę w jednym z domów użyteczności publicznej. Kaśka i Baśka na zewnątrz budynku namawiały ludzi do wzięcia udziału w wydarzeniu. Chętny najpierw podpisywał zgodę, a potem prowadzono go do owej piwnicy. Sprowadzano w ciemności, ostrożnie po schodach. Na końcu czekała niespodzianka:
- Ręce do tyłu! - syczał autentyczny milicjant po cywilnemu i zakuwał człowieka w kajdanki. Ściskając za ramię prowadził przed nieznane oblicze.
Maciek zapalał lampkę. Światło waliło prosto w oczy.
- Imię! Nazwisko! Data urodzenia.
Odwrócona do nich tyłem wystukiwałam byle co na ręcznej maszynie do pisania.
Po wypełnieniu formalności „widza” milicja rozkuwała i prowadzono go do jednego z piwnicznych boksów, który zamykano na największą kłódkę, jaką kiedykolwiek w życiu widziałam. Tam mógł sobie spokojnie poczekać na innych i posłuchać płyty Czesława Niemena „Katharsis”. Tak kilka razy, od początku do końca. Andrzej, w habicie, pilnujący piwnicy dbał, by ciszy nie było i przekładał płytę z jednej strony na drugą, wszak na gramofonie "Bambino" ją odtwarzaliśmy.
Zebranie grupy nie zabrało nam wiele czasu. Kiedy była już wystarczająca ilość, podziękowaliśmy milicji za pomoc i zabraliśmy się z drugi etap happeningu. Ubrani w habity stanęliśmy przy uwięzionych i wygłosiliśmy kilka monologów o tym, że największym grzechem naszego stulecia jest obojętność. Mówiliśmy o braku miłości, tolerancji. Były teksty pacyfistyczne.
Ludzie słuchali.
Potem odeszliśmy. Wrócił Maciek.
- Możecie oczywiście wyjść stąd. Ale pod jednym warunkiem. Kto chce wyjść, musi podpisać wyrok śmierci na pozostałych siedzących w tej piwnicy. Proszę nas zawołać - powiedział i pomachał kartkami papieru z wyrokami.
W piwnicy zaległa cisza. Staliśmy w pobliżu czekając na przywołanie. Cisza.
Wreszcie słyszymy:
- Ludzie, ja nie wytrzymam! Przepraszam was bardzo, wybaczcie mi, ale muszę wyjść. Hej, wy chodźcie tu, podpiszę.
Młody facet podpisał wyrok i zapytał ściskając kolana:
- Gdzie jest toaleta!?
Pozostali nie ruszali się.
Spojrzeliśmy na zegarki. Kończył się właśnie czas wynajęcia przez nas piwnicy. Co robić? Dlaczego nie wychodzą? Przecież to tylko zabawa ... Przecież to tylko takie przedstawienie teatralne... Przecież wszystko jest umowne....
Wraz z Kaśką odnalazłyśmy w jednym z pomieszczeń szczotki na kiju i wiadra. Udając ekipę sprzątającą, uwolniłyśmy „widzów”.
Wychodzili spokojnie patrząc na nas. Po niektórych twarzach błąkał się uśmiech, inne patrzyły w podłogę. Ktoś głośno westchnął. Ktoś poklepał mnie po ramieniu.
- Macie łeb dzieciaki – powiedział.
Nikt nie miał pretensji.
Kiedy opuściliśmy piwnicę, na zewnątrz świeciło mocne lipcowe słońce. Milicjanci w „suce” czekali na nas.
- I jak udało się przedstawienie?
- Super!
Zapakowali nasz sprzęt do auta i odwieźli do miejsca zakwaterowania.
Dopiero wieczorem, kiedy całkowicie uszło z nas artystyczne napięcie, mogliśmy świętować sukces. Bo choć niewielu wiedziało o happeningu, choć nie odbił się żadnym echem skandalu czy innymi odgłosami, my mieliśmy poczucie spełnienia ważnej misji. W stosunku do samych siebie i tych osób, zamkniętych w piwnicznym boksie.
Jeszcze jest jakaś nadzieja dla tego świata, jeśli ludzie, nawet w umownej formie, nawet w konwencji sztuki, przedstawienia, spektaklu, nie chcą podpisać wyroku śmierci na zupełnie obcego człowieka...


... z Ludwikiem Zamenhofem w jego Centrum Kultury w Białymstoku... grudzień 2024


Wróć
dodaj komentarz | Komentarze: