sowie

Basket and witches czyli sposób na uratowanie polskiej koszykówki

Ostatnio komentowane
Publikowane na tym serwisie komentarze są tylko i wyłącznie osobistymi opiniami użytkowników. Serwis nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za ich treść. Użytkownik jest świadomy, iż w komentarzach nie może znaleźć się treść zabroniona przez prawo.
Data newsa: 2014-03-18 13:35

Ostatni komentarz: …. Bardziej zwróciłabym uwagę na brudne stopy kobiety, aniżeli na brudna sierść psa.
dodany: 2022.03.30 20:12:36
przez: Diane
czytaj więcej
Data newsa: 2020-10-20 09:42

Ostatni komentarz: super...szkoda, że nie napisałaś jaki kościół w Wałbrzychu. PIsz dalej na na koniec roku książka. ja swoją szykuję na i półeocze...
dodany: 2021.01.18 11:09:17
przez: obba
czytaj więcej
Data newsa: 2013-04-05 13:21

Ostatni komentarz: Świetne...gratuluję...czas na książkę.

dodany: 2021.01.15 08:45:03
przez: adam
czytaj więcej
Data newsa: 2020-10-20 09:40

Ostatni komentarz: Mój tata też należał do ZBOWiD-u. Pełnił tam jakaś funkcję. Wspominal, że do ZBOWiD-u dla korzyści materialnych zapisują się osoby, których w tamtych czasach nie było na świecie. 😊
dodany: 2020.11.14 09:25:09
przez: Bozena
czytaj więcej
Data newsa: 2011-05-15 20:15

Ostatni komentarz: Boże, który mieszkasz w Wałbrzychu.............

Wspaniałe!!!
dodany: 2019.03.20 19:01:12
przez: Darek
czytaj więcej
Data newsa: 2016-09-13 16:01

Ostatni komentarz: Super! Bardzo miło się czyta
dodany: 2017.01.06 22:01:25
przez: Jan
czytaj więcej
Data newsa: 2013-04-05 13:18

Ostatni komentarz: Historia jedna z wielu ale prawdziwa.
Panowie w pewnym wieku szukają
gosposi i pielęgniarki.
dodany: 2015.10.02 15:09:05
przez: stokrotka
czytaj więcej
Las, zamek i ptactwo
2024-05-13 14:33

(opowiadanie otrzymało wyróżnienie w IV Edycji Konkursu Literackiego Pałac w Gądnie w 2023 roku, znajduje się w pokonkursowym wydawnictwie e-booka oraz na stronie
https://www.facebook.com/photo?fbid=774944041397427&set=a.517913603767140 )
 


Wiatr lekko poruszał drzewami rosnącymi w pobliżu jeziora Morzycko. Wolno, wręcz leniwie wstawał świat. Nieśmiałe promienie słoneczne zaczęły odbijać się w wodzie. Kukułka chrząknęła, by przygotować gardło do codziennego kukania. Dzięcioł otarł dziób o konar drzewa, które od kilku dni obstukiwał. Gawron rozciągnął skrzydła.
– Ku ku ku ku – odezwała się kukułka.
– Znowu nie daje pospać – mruknął stary kaczor z zarośli.
– Wstawać! Wstawać! Do roboty! - zastukał dzięcioł.
– Do jakiej roboty.... weź się opanuj... Niektórzy są na emeryturze....
– Wstawaj kaczor! Wstawaj! Drzewa trzeba opukiwać!
Kaczor podniósł skrzydło i machnął nim w stronę dzięcioła:
– Sam się puknij.
– Kuku, puku! - złośliwie wrzasnęła kukułka przelatując nad kaczorem.
Ten machnął skrzydłem w jej stronę, ale nie trafił.
– Jak zwykle od samego rana kłótnie – westchnął gawron i w ramach porannego joggingu zrobił kilka rund nad lasem.
Po chwili awantura była już w całym lesie. Ptaki miały pretensje do ptaków, jeże do jeży, a robaki do ludzi, gdyż zawsze groziła im z ich strony niebezpieczeństwo. W jeziorze były ryby, a te jak wiadomo łowi się na robaki. Na szczęście ryby, które jak wiadomo głosu nie mają, pluskały się cicho w zagłębieniu zwanym fachowo kryptodepresją. Słowem, las się budził. Jezioro milczało.
I nagle, w tej awanturującej się ciszy rozległ się przeraźliwy głos:
– Nicht schiefen! Nicht schiefen! Hilfe! (1)
Do kopuły lasu zbliżał się sokół wędrowny. Leciał chaotycznie, machał nieskładnie skrzydłami i oglądał się za siebie. W końcu wpadł w jagodzianki. Na szczęście było już po sezonie, jagód nie było więc zaległ pośród zielonych krzaczków nie ubrudziwszy sobie piór. Ciężko oddychał:
– Nicht schiefen! Hilfe! - powtórzył cicho.
Chwila minęła zanim ptaki, które utkwiły w bezruchu, mrugnęły oczyma. Pierwsza zareagowała kukułka. Podfrunęła do niespodziewanego leśnego gościa, zatrzepotała mu nad głową skrzydłami i przyjrzała się dokładnie. Ten otworzył oczy:
– Ich werde dich nicht mitnehmen. Speichern. (2)
– Dlaczego gadasz po niemiecku? - zapytała fruwając wokół niego.
– To jeszcze Polska? Myślałem, że to Niemcy....
– Niemcy są blisko, ale póki co to Polska – potwierdził dzięcioł.
Sokół odetchnął głęboko. Rozejrzał się. Ptaki zbierały się wokół niego. Różne sokoły widziały. Były mniejsze, większe, z uszkodzonymi pazurami i kompletnym upazurowieniem, z brudnymi skrzydłami, chociaż z czystymi też się zdarzały. Słowem widziały praktycznie każdego sokoła. Przed każdym zwiewały, bo to ptak łowny i zjada mniejsze ptaki. Ale po raz pierwszy widziały sokoła wystraszonego, przerażonego, błagającego o pomoc i obiecującego, że nikogo nie zeżre. Nie wiedziały co o tym myśleć, a jak się zachować, to już w ogóle było zadanie ponad ich siły. Na szczęście do jagodzianek doczłapał się stary kaczor.
– Gadaj, coś ty za jeden i co tu robisz? - zapytał pewnie i stanowczo.
– Uciekam.
To było coś zupełnie nowego, nawet dla kaczora. Uciekający sokół? Czyżby w pobliżu pojawili się myśliwi? Tylko po co? Na jeże będą polować?
– Kto cię goni? - zapytał.
– Oni.
Czyżby sokół z zaburzeniami psychicznymi?
– Jacy oni? - dopytywał przybysza tubylec kaczor.
– Tamci – sokół wskazał skrzydłem kierunek do wsi Gądno.
Kaczor podrapał się skrzydłem po głowie. Szukał w niej odpowiedniego pytania. Ubiegł go gawron:
– Niech opowie, co mu się przytrafiło, bo coś mu się przytrafiło. Normalne jego zachowanie nie jest.
– Dobra, opowiadaj. Wszystko po kolei – zarządził kaczor.
Sokół ponownie westchnął:
– No to po kolei.... Wyklułem się w gnieździe na kominie ciepłowniczym w Wałbrzychu. Kiedy dorosłem, opuściłem godzinny dom i poleciałem szukać sokolicy swego życia. Szukałem istoty o wdzięcznych ruchach, pięknych skrzydłach i kształtnym dziobie. Znalazłem na terenie Niemiec, stąd moja znajomość niemieckiego. Pokochałem. Założyłem rodzinę. Na dniach będę miał pisklęta...
– To coś tu robił, zamiast siedzieć w gnieździe i pilnować jajek? Kobiecie na głowie całą rodzinę zostawiłeś! - jęknęła kukułka.
– A ty lepsza nie jesteś. Naznosisz tych jaj nie wiadomo ile i podrzucasz komu się da. Ile tych twoich dzieci już moja wysiedziała! - odpalił dzięcioł.
– Cisza! Gość mówi! - zaprowadził porządek kaczor.
– Od czasu do czasu odzywa się we mnie natura sokoła wędrownego, co to usiedzieć w jednym miejscu nie może i robię sobie takie wypady. Zupełnie niewinne, bez żadnych podrywów czy flirtów z innymi sokolicami. I tak, już w drodze powrotnej, zobaczyłem w pobliżu zamek...
– Pałac, klasycystyczny, z XIX wieku – poprawił kaczor.
– W porzo, spoko, pałac... Taki fajny, z czerwonej cegły, trochę przypomina skały, z których my sokoły wędrowne się wywodzimy...
Gawron spojrzał na przybysza spod oka:
– Gdzie pałacowi do skał?
Kaczor ponownie zalecił milczenie.
– Oj tam, oj tam.... tak mi się skojarzyło. Ruina przyjemna w sam raz na odpoczynek dla sokoła. Postanowiłem spędzić w niej noc. Ułożyłem się w jednej z nisz do snu...
– Pewnie w danej sypialni Friedricha von Mühlheim, budowniczego pałacu. To takie wygodne miejsce – potwierdził gawron – odpoczywam tam, kiedy mam dosyć leśnych kłótni.
– To już nie będziesz odpoczywać! Bo tam straszy!
Ptaki rozdziawiły dzioby.
– Co straszy? Kto straszy? Jak straszy? Dlaczego straszy? - posypały się ze wszystkich stron pytania.
Ponownie kaczor zaprowadził spokój. Sokół mógł mówić dalej:
– No więc, siedzę, śpię, a tu nagle jakiś podejrzany szmer, lekki łopot skrzydeł i na przeciwległej ścianie, na tle czerwonych cegieł widzę ptaka olbrzyma! Myślałem, że mi się śni. Przecieram oczy i widzę drugiego olbrzyma. Potem pojawia się trzeci, nieco mniejszy, a na końcu mały, taki najmniejszy. Ruszają głowami, pocierają się skrzydłami i coś mruczą pod nosem. Stanąłem na baczność, właściwie to strach wcisnął mnie w stary tynk, zaniemówiłem. W pewnym momencie zjawy uniosły skrzydła i odleciały. Myślę sobie: „Przyśniło mi się” i zamknąłem oczy, by nadal spać. Nic z tego. Usłyszałem łopot skrzydeł i zmory pojawiły się ponownie. Tym razem otoczyły mnie i zaczęły mówić! Chyba po chińsku, bo tak skrzeczały i nie rozumiałem. Wtedy to już w ogóle cykor mnie chwycił za gardło. Serce podeszło do przełyku i ostatkiem sił wyrwałem się z pałacu. Zaczęło właśnie wschodzić słońce. Ujrzałem jezioro i las. I tak trafiłem do was.... - sokół ciężko westchnął kończąc opowieść.
Ptaki też westchnęły. Jeszcze ciężej. Pałac był dla nich ostoją spokoju i ciszy. Tu chowały się zakochane pary, a te jak wiadomo nikomu niczego złego nie robiły. Co najwyżej przyczyniały się do wzrostu populacji ludzi, a to w dobie ujemnego przyrostu naturalnego było zjawiskiem pozytywnym. Zdarzał się czasami amator piwka na świeżym powietrzu, czasami jakiś turysta, ale żeby zmory się trafiały?
Do południa ptaki prowadziły dyskusję pod hasłem: „Co robić?”.
– Ukatrupić! - zaproponował dzięcioł.
– Wygonić! Przegonić! Zagonić! - rzuciła pomysł kukułka.
– Poćwiartować i zjeść! - to pomysł gawrona.
Wreszcie kaczor zarządził przerwę w dyskusji tłumacząc, że w nerwach niczego sensownego się nie wymyśli. Umysły trzeba odświeżyć i dopiero potem podjąć decyzję. Las zamilkł, a ptactwo udało się na medytacje połączone z poszukiwaniem sposobu działania.
Po obiedzie zebrano się ponownie nad jagodziankami. Do grona dołączyli kruk i wrona, którzy to …. które to.... nie, chyba którzy, bo płci męskiej byli.... odwiedzali rodzinę po drugiej stronie jeziora, zostali u niej na noc i trochę dłużej pospali. Jak to podczas wizyty u rodziny bywa.
– Czy ktoś coś sensownego wymyślił? - zapytał kaczor.
– A co tu wymyślać, trzeba lecieć do pałacu i sprawdzić – spokojnie rzekł kruk.
– Wczoraj byłem, spokój i cisza – zakomunikował gawron.
– Bo za dnia byłeś, w nocy trzeba, w nocy. Ktoś żeruje w nocy – równie spokojnie oznajmił.... oznajmiła …. wrona.
Wielkie OOOOOOOOOOO rozległo się z ptasich dziobów. Sokół schował swój w jagodzianki. Uchodził za odważnego, może nawet najodważniejszego z ptaków obecnych w lesie na jeziorem Morzycko, ale wcale nie miał ochoty za udowadnianie odwagi w starciu z upiorami.
Kruk z wroną spojrzeli na całe towarzystwo.
– Jak chcecie to mogę tam polecieć. Przyzwyczajony jestem do zjawisk nadprzyrodzonych. Moi potomkowie służyli czarownicom – powiedział kruk wzruszając skrzydłami – Polecisz ze mną? - zwrócił się do wrony...wrona...(Niech będzie rodzaj męski od wrony, łatwiej będzie opowiadać)
Wron przytaknął. Szybko zaplanowano całą akcję. Kaczor rozkazał obowiązkową poobiednią sjestę, bo wszystkich czekała noc pełna wydarzeń. Trzeba być wypoczętym i sprawnym w akcji. Nie wiadomo, gdzie trzeba będzie zwiewać. Może nawet do Cedyni?

Kiedy nad lasem i jeziorem zapadł zmrok, ptactwo, najciszej jak tylko mogło, przemieściło się w stronę ruin pałacu w Gądnie. Usiadło strwożone na wszystkich gałęziach i czekało na bieg wydarzeń. Kaczor przybył pod zamek na na grzbiecie sokoła. Sokół co prawda leciał z kaczorem na niskim pułapie, ale zdarzały się mimowolne obsunięcia wodnego ptaka na runo leśne. Był trochę poobijany, ale do działania, to znaczy kierowania działaniem, gotowy. Kruk i wron podlecieli do otworu po drzwiach wejściowych.
Księżyc rozbłysł, gwiazdy zamigotały. Lekki wiatr powiał po murach z czerwonej cegły. Dwa najodważniejsze ptaki wkroczyły na teren pałacu.
Jedna sala – spokój. Druga sala – cisza. Kruk lustrował stronę lewą, wron prawą. Jeszcze jeden krok.... Może dwa.... Obaj spojrzeli na ścianę na wprost nich. Wyrosły na nich olbrzymie wizerunki ptaków. Wronem trochę strach potrząsnął. Ale kruk machnął skrzydłem:
– To tylko cienie. Od światła gwiazd i księżyca. One zawsze są wielkie.
Podeszli do ściany. Przez otwór okienny padł na nich nocny blask. Na ścianie ukazały się wielkie cienie kruka i wrona. Stały obok cieni obcych. To oznaczało jedno. Obcy są z tyłu. Tutejsi delikatnie i spokojnie obrócili się do tyłu. Za sobą ujrzeli cztery białe ptaki, z błyszczącymi czarnymi oczami.

Bliskie spotkanie trzeciego stopnia.

Nastąpiła kilkusekundowa cisza pozwalająca na dokonanie obserwacji przez obie strony.
– Kim jesteście? - zapytał kruk rodzinnie obeznany za czarną magią, którą w XXI wieku zastąpiły efekty specjalne.
– A wy? - zapytał biały Orzeł.
– My z tego lasu, tutejsi. A wy? - dopytywał wron.
– My jesteśmy ptasimi duchami.
Kruk pokręcił z niedowierzaniem głową. Znał duchy ludzkie, białe damy, rycerzy bez głów, ba, nawet pociąg widmo kiedyś widział, ale duchy ptasie?
– A skąd jesteście?
– Z różnych stron Polski. Ja jestem z Radomia – oznajmił Gołąb.
– Ja z Lublina – to Wróbel.
– Gniezno – to Orzeł.
– A ja jestem stara, mam sklerozę i nie pamiętam – szybko powiedziała Sowa i zatrzęsła głową.
– A czego tu szukacie? - kontynuował przesłuchanie kruk.
– Jak to czego? Spokojnego miejsca do życia, to znaczy, do bytowania wśród żywych. Bo każde z nas jest po przejściach, każde przeżyło tragedię... Spodobał nam się ten pałac. Pięknie położony nad ślicznym jeziorem, wokół zieleń. Do tego cisza. Mało ludzi. Ptaków drapieżnych brak... słowem sielanka dla duchów – rzekł Orzeł.
– Od dziś jest z nami sokół wędrowny.... - zauważył wron.
Duchy machnęły skrzydłami, ich dzioby uśmiechnęły się. Gołąb wyjaśnił:
– Ten, co to wczoraj się nas wystraszył? Niegroźny drapieżnik. Pewnie ma już rodzinę i boi się o swoją skórę, bo kto zadba o pisklęta....
– Czyli nie chcecie zrobić nam nic złego? Przylecieliście tu w pokojowych zamiarach? - upewniał się kruk.
Sowa zahukała:
– Tylko w pokojowych, tylko w pokojowych. Gdzie ten pokój do spania?
Wróbel położył skrzydło na głowie sowy:
– Zaraz znajdziemy pokój, zaraz znajdziemy.... Nic wam z naszej strony nie grozi. Nasz ciało nie jest ciałem w ziemskim pojęciu, to ciało astralne. W dzień znikamy. Nie potrzebujemy jedzenia, więc nie będziemy dla was konkurencją w walce o byt....
Kruk zakrukał trzy razy, wron zawronił cztery. Był to umówiony sygnał dla pozostałych, że wszystko w porządku i można wefrunąć (taki sobie neologizm) do pałacu. Ze wszystkich gałęzi i konarów sfrunęły do ruin ptaki. Rozsiadły się na cegłach i z uwagą zaczęły się przyglądać przybyszom z zaświatów.
– Ale białe! Ciekawe w jakim proszku się piorą? Jakie uczesane! Mają dobrego fryzjera! I pazury zadbane! - rozpoczęły się zachwyty.
Pałac rozbrzmiewał głosem setek ptaków. Cegły zdawały się poruszać po jego wpływem. Nie było to zjawisko normalne, bo normalne ptaki o tej porze śpią. Ludzie długo opowiadali, że owej nocy coś wyjątkowego działo się w ruinach starej budowli....
Na końcu do pałacu dotarł stary kaczor. Wolał iść pieszo niż korzystać z gościnności grzbietu sokoła. Ten zaś ukrył się w miejscu upadłej cegły, gdyż nadal bał się zjaw. Kaczor podszedł do gości. Dotknął ich piór. Nie czuł, żeby coś dotykał.
– Widać, a nie czuć.... Rzeczywiście, normalne duchy. No dobra, to opowiadać skąd, po co, dlaczego i kiedy. A wy siadać wygodnie i słuchać. Jest okazja, żeby się czegoś o świecie dowiedzieć.
Latające stworzenia usadowiły się na gałęziach, cegłach i podłożu naziemnym. Zjawy też przysiadły.
– Ta ja zacznę, bo najmłodszy jestem .... - rozpoczął Gołąb – Jestem z Radomia. Wybudowano tam warszawskie lotnisko, chociaż do Warszawy jest 160 km... Ale to nie mój problem, to sprawa ludzi, którzy uważają się za najmądrzejsze istoty we wszechświecie. Początkowo nie zwracaliśmy uwagi na budowę. Żyliśmy sobie spokojnie w mieście. Lataliśmy gromadą. Śmietniki nas dokarmiały. Ludzie wyganiali z parapetów. Załatwialiśmy się, gdzie popadło. Normalka. Ale kiedy lotnisko wybudowano, jednemu z naszych wpadł do ptasiego łba pomysł, żeby je zobaczyć. Polecieliśmy. Akurat lądował pierwszy samolot. Wzbiłem się wysoko, żeby mu się przyjrzeć. I oberwałem. Uderzyłem skrzydłem o skrzydło. Padłem na betonową płytę. Wyzionąłem ziemskiego ducha, a jako pierwsza ofiara lotniska, zostałem ptasim duchem. Bo moi drodzy, nie każdy martwy ptak duchem zostaje. Musi to być ptak wyjątkowy. Ja przez swoją męczeńską śmierć taki się stałem.
– O, o, o – jęknęły ptaki.
– To nie ma już innych duchów gołębi? - zapytał kaczor.
– Są. Jednego nawet spotkałem. To był Gołąbek Pokoju. Ten to się nawet ludziom w dzień pokazuje.
– A, a, a, - przytaknęły ptaki.
Głos zabrał Wróbel:
– Jestem starszy. Nie wiem dokładnie, czy urodziłem się na Litwie, czy we Francji... W każdym razie trafiłem pod strzechę. Poeta Mickiewicz napisał wówczas taki tekst:
„ O, gdybym kiedy dożył tej pociechy,
Żeby te księgi zbłądziły pod strzechy,
Żeby wieśniaczki, kręcąc kołowrotki,
Gdy odśpiewają ulubione zwrotki
O tej dziewczynie, co tak grać lubiła,
Że przy skrzypeczkach gąski pogubiła,....”
I książki zaczęły trafiać pod strzechy. Ubogie chłopstwo uczyło się czytać. Ja razem z nim. Spodobało mi się to. Pochłaniałem książkę za książką. Czytaliśmy o wszystkim. O Kasi, co gąski zgubiła, o machinach latających, o zagubionym czasie, o teorii Einsteina.... Nawet nie zauważyłem jak efektem tego czytania był rozwój cywilizacyjny. Strzechę zamieniono na dachówkę, papę, eternit z azbestem czy blachodachówkę. Jak zabrakło strzechy, życie straciło dla mnie sens. Usiadłem na eternicie. Azbest odebrał mi zdrowie, potem życie. Zostałem duchem ze względu na wyjątkowe wśród wróbli wykształcenie.
– O, o, o – zachwyciły się ptaki.
Gawron poruszył skrzydłami:
– A o naszym zamku ….
– Pałacu, klasycystycznym – poprawił go kaczor.
– …. też taki jeden, Nienacki się nazywał, napisał książkę. Ma tytuł „ Księga strachów”.
– A nie, bo „Pan Samochodzik i dziwne szachownice” - poprawił gawrona kruk.
Kaczor pokręcił głową:
– Bo najpierw było tak, potem było inaczej.
– Racja – przytaknął Wróbel – Literatura to fikcja. Tam przemawia narrator stworzony przez autora. Mogę opowiedzieć wam treść powieści o panu Samochodziku – dopowiedział wykształcony Wróbel.
– A, a, a – przytaknęły ptaki.
– Teraz czas na mnie... - odezwał się Orzeł – Jestem duchem, bo jestem TYM orłem. Tak, dobrze myślicie. To ja. To mnie ujrzał Lech. To mnie obrał za symbol swego narodu i swej ziemi. Miałem jej strzec do końca świata, a nawet o dzień dłużej. W końcu jednak umarłem na depresję. Zaczęło się od korony. Najpierw mi ją na głowę nałożono i nosiłem ją dumnie przez wiele lat. A potem to już różnie bywało. W czasie powstania listopadowego ktoś koronę zdjął i nałożył mi czapkę – konfederatkę. Nie miałem korony jako orzełek legionowy od Piłsudskiego. Mówią, że niejaki Piłsudski, akceptując wizerunek orzełka dla swych chłopaków z legionów, był tak zajęty, że mu się dobrze nie przyjrzał. A z modelu orzełka wykonanego z wosku korona po prostu odpadła i przepadła. Potem znowu miałem koronę, potem nie, potem znowu tak... Pogubiłem się już w tych historiach. A po drugie to popatrzcie na mnie i na moje wizerunki. Czy ja tak wyglądam? Czy ja mam tak rozczapierzone skrzydła? Czy ja mam taki profil?
Orzeł zaprezentował się ze wszystkich stron. Ptaki musiały przyznać mu rację. Nie wyglądał jak ten z monet czy banknotów.
– I wpadłem w depresję. Usiadłem na jakimś budynku użyteczności publicznej, sejm to był, czy senat, a może pałac prezydencki i wyzionąłem ducha. Ziemskiego rzecz jasna, bo ptasi jak widzicie został ocalony.
– O, o, o – jęknęły ptaki.
Nikt o nic nie zapytał. Wszystko było jasne.
– A sowa? Jaką ma historię?
– Ja mam sklerozę! Ja mam demencję! Stara jestem! - ryknęła na cały głos wspomniana.
– No właśnie – pokręcił głową Wróbel – Nie wiemy. Przygarnęliśmy ją spod domu jakiegoś piekarza i tak sobie z nami fruwa. Podejrzewamy, że ona z mrocznych czasów stalinizmu...
– O, o, o, - jęknęły ptaki.
Przez chwilę w pałacu zaległa pełna zadumy cisza. Przerwał ją wron:
– A są kruki i wrony wśród ptasich duchów? - zapytał wron.
– Tak, oczywiście. Ale to na Kielecczyźnie. Stamtąd pochodzi facet, co napisał takie opowiadanie „Rozdziobią nas kruki, wrony...”. Żeromski się nazywał. Bohaterowie jego utworu, w nagrodę, że są bohaterami literackimi, zostali duchami – wyjaśnił oczytany Wróbel nie mówiąc, o czym jest opowiadanie, by nie wystraszyć ptaków.
Z dziobów padło jeszcze sporo pytań. Duchy odpowiadały na wszystkie spokojnie i rozważnie. Ostatnie zadał kaczor:
– I co wy zamierzacie teraz robić?
Zjawy spojrzały ciepło i pogodnie na ptactwo.
– Chcielibyśmy tu zostać.... - słodko rzekła stara sowa - … bo tu tak cicho...
Kaczor podrapał się skrzydłem w głowę. Wiedział, że decyzja należy do niego. W końcu rządził w lesie nad jeziorem Morzycko.
– Dobra, zostańcie. Będziecie straszyć ludzi, żeby nie zakłócali nam leśnej ciszy.
– O nie, tylko nie to! - zerwał się sokół i podfrunął do kaczora – Tylko nie straszenie ludzi. Ludzie teraz lubią być straszeni. Zjadą się tu chmary turystów, żeby duchy obejrzeć. Stratują jagodzianki! Rozmiażdżą grzyby! Połamią krzewy! Wyżrą dzikie maliny! Wyłowią wszystkie ryby z jeziora!
Orzeł spojrzał na drugiego drapieżnika w pałacu:
– Człowiek byłby zdolny do czegoś takiego? Gdzieś ty to widział? - zapytał z zaciekawienie.
– Tatry prawie zadeptali.... Masa ich tam jest.... Na Krupówkach to ptak nie ma czego szukać...
Kaczor ze zrozumieniem pokiwał głową:
– Ryby to już kiedyś z jeziora wszystkie wyłowili. Trzeba było na nowo zarybiać. Masz sokole rację. Co zatem mogą robić nasi duchowi przyjaciele?
– Niech was pilnują.
Ptaki spojrzały po sobie.
– Niech po zmroku ostrzegają przed niebezpieczeństwem. Przed takimi dronami na przykład. Przed takimi F ileś, bo teren przygraniczny, ciągle tu latają, żeby dolecieć na wschód. Lata tego teraz tyle, że nie wiadomo gdzie można takie cudactwo spotkać. A taki orzeł może takiego drona strącić, pilota przestraszyć...
– Tak, potwierdzam. Skrzydłami i pazurami nie, ale siłą woli mogę poruszać przedmioty. A straszyć umiemy doskonale.
Noc zbliżała się ku końcowi. Na wschodzi robiło się coraz jaśniej. Ptaki, rzuciwszy tradycyjne „nara!” rozfrunęły się do swoich gniazd.
Ludzie opowiadali, że tego dnia las był wyjątkowo cichy. Obawiano się nawet, że ptactwo zniknęło. A ono po prostu odsypiało nocne ptaków rozmowy....

---
(1) Z niemieckiego - Nie strzelać! Pomocy
(2) Z niemieckiego - Nie zjem cię. Ratuj.
 


Wróć
dodaj komentarz | Komentarze: