Budynek Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej mieścił się w dawnym biurowcu nieistniejącej kopalni. Stanisław pracował w nim, kiedy jeszcze na powierzchnię wypływał czarny antracyt. Nie przypuszczał, że po wielu latach wróci na stare śmieci jako interesant instytucji, do której wolałby się nigdy nie przyznawać. Niestety, life is brutal, a emerytura dawnego dozorcy kopalnianych szybów nie starczyła na podstawowe wydatki związane z czymś, co człowiek nazwał życiem. Dzieci Stanisław nie doczekał. Póki jednak żyła żona, wiodło im się jako tako. Dwie skromne emerytury zapewniały skromne, ale bezgłodówkowe życie. Rok temu małżonka odeszła. I zaczęła się bieda. Stanisław złożył podanie o dodatek mieszkaniowy. Niestety, odmówiono mu, gdyż metraż jego komunalnego mieszkania był za duży. Postanowił zatem postarać się o mniejszy lokal. Oczywiście zaproponowano mu taki z piecem węglowym na poddaszu czteropiętrowego budynku. „Jak miałbym nosić węgiel, skoro zdrowia już brakuje?” - zapytał panią urzędniczkę. W odpowiedzi usłyszał: „Normalnie, rączką, w wiaderku”. To rozwścieczyło wdowca do tego stopnia, że przeklął opiekę społeczną i zajął się egzekwowaniem swoich praw wynikających ze statutu klepiącego biedę emeryta. Zapoznał się ze wszystkimi prawami, przepisami, zarządzeniami i rozporządzeniami. Mieszkanie oczywiście zamienił na dwa malutkie pokoje na parterze w bloku z centralnym ogrzewaniem. Wywalczył sobie jeszcze kilka innych przywilejów, a kiedy miał już wszystko, rozpoczął udzielanie bezinteresownej pomoc innym. W MOPS-ie wszyscy go znali, a urzędnicy – bali się . Stanisław bowiem nawiązał bliskie stosunki z regionalnymi dziennikarzami i media chętnie korzystały z materiałów, które im dostarczał. Zaangażowanie społeczne Stanisława przysporzyło mu grono wielbicieli, a właściwie – wielbicielek. Był on bowiem jednym z nielicznych facetów, którzy w miarę dobrej formie poruszali się po matce -Ziemi. Był w ogóle jednym z nielicznych facetów, którzy w ogóle się poruszali. Panie często wpadały do siedziby MOPS-u, głównie po to, by spotkać Stanisława. Czasami przynosiły wypieki domowej roboty, czasami konfitury, byleby tylko zwrócił na nie uwagę. Ten jednak był obojętny na kobiece wdzięki. Do czasu.
czytaj więcej... (kliknij)Zofia przytaknęła. Mocno dzierżąc w dłoni torbę z trunkiem udała się do Stanisława. Otworzył jej drzwi w pozycji pochylonej. Nie próbował nawet podać ręki. Miał na sobie piżamę w paski:
- Wybacz, wrócę do łóżka. Jak leżę to nic mnie nie boli. Przejmij obowiązki pani domu. Tam jest kuchnia, czajnik, herbata, filiżanki... Zresztą wiesz, jak się robi herbatę.
Zofia szybko zakrzątnęła się w kuchni. Rozłożyła na talerze ciasto, przygotowała herbatę. W pokoju do wersalki Stanisława przysunęła niewielką ławę. Ustawiła talerze, szklanki z herbatą:
- Ale mam coś jeszcze – z torby wyciągnęła butelkę whisky – Obiecałam, że postawię.
Prolog
1. 1968
Wstęp, którego mogło nie być, ale od czegoś zacząć trzeba.
Twierdza Wrocław
Migdałki ocalone
Meksykańska pałeczka
2. 1970
Pomroczność ciemna
3. 1974
Bierzmowanie
Wakacje
4. 1976
Wyjazd niekontrolowany
Kawa z Bogatyni
5. 1978
Partia
Zapis emerytalny
6. 1980
Rok urodzaju
Pociąg przyjaźni
Bez piwa w plecaku
7. 1980/1981
Z papierosem przy secie
W rytmie disco
8. 1981
Armia
Wojna
9. 1982
Świniobicie
10. 1989
Ostatnie takie wczasy
Epilog - 2019
(III miejsce w drugiej edycji konkursu „Przemyska brama” w 2024 roku, umieszczone w wydawnictwie pokonkursowym „Opowieści domów z zapomnianej ulicy ISBN 9788395187483)
(wiersz otrzymał wyróżnienie w XXV Ogólnopolskim Turnieju Jednego Wiersza w Katowicach - Koszutce w 2024 roku, wydany w tomiku pokonkursowym ISBN 978-83 957385-3-1)
"50 TWARZY KORONAWIRUSA" - relacja na żywo z przedziwnych czasów! (czytaj w pdf).