sowie

Basket and witches czyli sposób na uratowanie polskiej koszykówki

Ostatnio komentowane
Publikowane na tym serwisie komentarze są tylko i wyłącznie osobistymi opiniami użytkowników. Serwis nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za ich treść. Użytkownik jest świadomy, iż w komentarzach nie może znaleźć się treść zabroniona przez prawo.
Data newsa: 2014-03-18 13:35

Ostatni komentarz: …. Bardziej zwróciłabym uwagę na brudne stopy kobiety, aniżeli na brudna sierść psa.
dodany: 2022.03.30 20:12:36
przez: Diane
czytaj więcej
Data newsa: 2020-10-20 09:42

Ostatni komentarz: super...szkoda, że nie napisałaś jaki kościół w Wałbrzychu. PIsz dalej na na koniec roku książka. ja swoją szykuję na i półeocze...
dodany: 2021.01.18 11:09:17
przez: obba
czytaj więcej
Data newsa: 2013-04-05 13:21

Ostatni komentarz: Świetne...gratuluję...czas na książkę.

dodany: 2021.01.15 08:45:03
przez: adam
czytaj więcej
Data newsa: 2020-10-20 09:40

Ostatni komentarz: Mój tata też należał do ZBOWiD-u. Pełnił tam jakaś funkcję. Wspominal, że do ZBOWiD-u dla korzyści materialnych zapisują się osoby, których w tamtych czasach nie było na świecie. 😊
dodany: 2020.11.14 09:25:09
przez: Bozena
czytaj więcej
Data newsa: 2011-05-15 20:15

Ostatni komentarz: Boże, który mieszkasz w Wałbrzychu.............

Wspaniałe!!!
dodany: 2019.03.20 19:01:12
przez: Darek
czytaj więcej
Data newsa: 2016-09-13 16:01

Ostatni komentarz: Super! Bardzo miło się czyta
dodany: 2017.01.06 22:01:25
przez: Jan
czytaj więcej
Data newsa: 2013-04-05 13:18

Ostatni komentarz: Historia jedna z wielu ale prawdziwa.
Panowie w pewnym wieku szukają
gosposi i pielęgniarki.
dodany: 2015.10.02 15:09:05
przez: stokrotka
czytaj więcej
O czym szumią mury starego dworca.... cz. I
2023-09-20 11:29

(czyli historia zniknięcia starego zawodu)
(opowiadanie jest wersją autorską tekstu nagrodzonego w konkursie z okazji 100 lecia powstania klubu sportowego Lech Poznań, wydanego przez Wydawnictwo Miejskie Posnania ISBN 978-83-7768-320-0 w 2022 roku)


Są ludzie, dla których rok rozpoczyna się 1 września. Do nich zaliczamy uczniów, ich rodziców, dziadków i nauczycieli, bo to początek roku szkolnego oraz artyści teatralni i sportowcy, bo to początek sezonu. Jako że każdy z nas uczniem był, a rodzicem i dziadkiem jest, większość społeczeństwa uważa, że prawdziwy początek roku to początek roku szkolnego. Zatem, ponownie większość, wydarzeń rozgrywających się na kuli ziemskiej opisywana jest czasowo jako rok szkolny. W naszej historii również trzeba zacząć od roku szkolnego. Zatem posłuchajmy, o czym szumią stare mury dworca PKP w Poznaniu...

Rok szkolny 1989/1990 w Polsce obfitował w ważne historyczne wydarzenia. We wrześniu było już po obradach legendarnego stołu w stylu angielskim, czyli okrągłego, ale bez Artura. Króla rzecz jasna, bo może jakiś inny Artur przy stole siedział. Było też po wyborach parlamentarno-senioralnych, przepraszam – senatoralnych, o których wybitni znawcy od wszystkiego wielokrotnie się już wypowiadali. Naród żył, cieszył się i martwił. Ludzie rodzili się i umierali. Tak jak to w przyrodzie być powinno. Zaś czterech kumpli siedzących nad piwem w barze na dworcu głównym PKP w Poznaniu martwiło się...

Była zima roku pańskiego 1990....

Dworzec nie nazywał się wówczas Starym, bo był tylko jeden dworzec główny i nikt nie śmiał go obrażać. Sam dworzec miał się dobrze, bo stał, przyjmował pociągi, odprawiał je i żył własnym życiem. Bardzo intensywnym życiem. Wszak wówczas ludzie jeździli głównie pociągami.
No więc siedziało sobie tych czterech kumpli, sączyło to piwo, alkoholowe oczywiście, bo wówczas jeszcze można było wszystko sączyć zarówno na dworcu jak i w pociągu. Wszak wolność już była. Nie, pomyłka. Picie piwa, sety pod tatara na dworcach to pozostałość komuny. Wolność zakazała tego procederu, gdyż był zamachem na zdrowie podróżujących pociągami. Wracajmy do naszych kumpli.
- Dwa tygodnie temu obiecałem starej nową pralkę... i co? I nic. Zanim uzbierałem forsę, cena poszła tak w górę, że nie stać mnie ani na stacza (1), ani na pralkę – westchnął wraz z łykiem piwa Czarny Maniek.
- Człowiek nie nadąży... nie nadąży... Mnie już brakuje do „pierwszego”... - Biały Maniek opuścił głowę w stronę piwa na znak pogrążenia w złym nastroju.
- Pralka, stacz, do pierwszego.... ja na piwo nie mam... - jęknął Stary Henio i nieśmiało zapytał – Postawicie następne?
- Jasne, kumpli się w potrzebie nie opuszcza – poklepał go po ramieniu najmłodszy z grupy zwany z racji wieku Młodym Wackiem.
Temu powodziło się całkiem nieźle. Był najmłodszy i najsprawniejszy. Zawołał kelnerkę i zamówił Staremu kolejną butelkę piwa. Stary westchnął.
- Ja już na nocną zmianę nie mogę. Zasypiam w robocie, zanim coś zarobię. A w dzień też nie mogę, bo wszyscy mnie widzą, a sprawność nie ta... już nie ta....
Czarny przyłączył się do kiwania czachą:
- Do tego tłok... wczoraj ledwo zwiałem. Masa ludzi na peronie. Gdzie ci ludzie tak jeżdżą... Wakacje się skończyły...
- Do roboty jeżdżą, do szkół jeżdżą, a tłok naszym przyjacielem jest... - próbował rozbawić towarzystwo Biały.
- Ale nie ma jak wiać. Przedwczoraj musiałem wyskakiwać z pociągu w okolicach Wałbrzycha. Taki jeden gapił się na mnie, gapił i gapił. Kiedy próbowałem zrobić taką paniusię z wielką torbą, co to w tym tłoku zaczęła się przesuwać do sracza, narobił wrzasku. Na szczęście były tam zakręty, pociąg zwolnił, to wyskoczyłem - jęknął Młody.
Bo kiedyś można było samemu otworzyć drzwi od wagonu... teraz trzeba czekać, aż zapali się zielona lampka. Nie zwijesz z pociągu, choćbyś chciał.
- Młody jesteś, możesz skakać, a co ja mam powiedzieć? - również jęknął Stary – Dziś rano wsadzam łapę do kieszeni w kolejce po bilet, a tu nic, pustka. Tracę wyczucie, nie potrafię odróżnić pełnej kieszeni od pustej. A na emeryturę czas zbierać. Te pięć lat stróżowania w szkole za Gomułki godnego życia nie zastąpią.
Rozterki kwartetu męskiego pod przewodnictwem piwa swoje uzasadnienie miały. Panowie reprezentowali bowiem grupę złodziei-włamywaczy zwanych kieszonkowcami. Działali na terenie poznańskiego dworca oraz w pociągach kursujących przez tenże dworzec. Wsiadali w Poznaniu, jechali do Szczecina lub takiej Jeleniej Góry. Popracowali, czyli powłamywali się do kilku kieszeń lub torebek i wracali do domu. W tym zawodzie pracowali od kilkunastu lat – Stary Henio – do kilku – Młody Wacek. Radzili sobie nieźle. Każdy zaliczył od jednej do trzech wpadek, ale swoje odsiedzieli i na własne śmieci wrócili.
Początkowo końcówka lat osiemdziesiątych im sprzyjała. Panowała inflacja, złotówka traciła na wartości, ale równowaga była. Ludzie zarabiali coraz więcej i wydawali coraz więcej. Nic nie taniało, a portfele pęczniały, bo naród pobierał pensję najpierw w tysiącach, potem dziesiątkach, potem w setkach tysięcy, a wreszcie w milionach. I tak średnie wynagrodzenie (2) w 1989 roku wynosiło ponad 200 tys., a w 1990 już ponad milion. W marcu tego roku inflacja wyniosła ponad 1300%. Do obiegu trafiły banknoty o nominale sto tysięcy – z wizerunkiem Moniuszki, miliona z Paderewskim, dwóch milionów z Reymontem. Patroni banknotów twórcami kultury byli i nie sprawiali ideologicznych kłopotów. Natomiast nie wprowadzono do obiegu banknotu z pięcioma milionami, ponoć dlatego, że ktoś wyciął numer i zaprojektował go z wizerunkiem Piłsudskiego. Była to jeszcze wówczas postać niebezpieczna dla bezpieczeństwa narodowego. Pewnie uznano to za prowokację lub nawet sabotaż. Dopiero potem uczyniono z właściciela Kasztanki bohatera.
Kieszonkowcy początkowo mieli radochę. Z obiegu zniknął bilon, czyli monety. Taki bilon, noszony często luzem w kieszeniach, robił wiele niepotrzebnego hałasu podczas wyciągania z tejże kieszeni portfela. Upadał na betonowy peron i alarmował okradanego, że jest okradany. Złodziej albo chwytał portfel i zwiewał (tak robił to Młody, Biały i Czarny) lub rzucał pojemnik z forsą na beton (tak robił Stary, bo z racji wieku nie mógł szybko uciekać) i też zwiewał. Z reguły delikwent pochylał się, podnosił forsę z peronu i już włamywacza nie gonił. Zanim przybiegł przedstawiciel sił porządkowych, w zasadzie nikogo nie było.
Ludzie nosili zatem tylko banknoty. Było ich coraz więcej. Portfele, portmonetki, sakiewki, saszetki słowem wszelkie kabzy pęczniały od ilości papierowych biletów Narodowego Banku Polskiego. Czasami nie trzeba było człowieka obmacywać w poszukiwaniu gotówki, bo było widać, czy kieszeń pełna czy pusta. Bo posiadanie własnych kont rzez szarych obywateli było chyba jeszcze w fazie plemnika. O płaceniu kartą lub telefonem nikt nie słyszał. Takie science fiction to było.
Praca naszych znajomych z Dworca Głównego PKP nie była zatem trudna. Pracowali dwa, trzy dni w tygodniu. Zarabiali nieźle. Za złotówki kupowali dolary, które co prawda też drożały (3), ale dolar w tradycji polskiej zawsze miał większą wartość niż taka marka, nawet zachodnia (4). Wszystko co dobre, jednak się kończy. Inflacja tal szalała, że trzeba było pracować cztery dni w tygodniu. Mało tego. Harówka w pociągach nocnych już nie wystarczała. Żeby rodzinę wyżywić, panienkę zarwać i czegoś porządnego się napić, trzeba było zasuwać w dzień. A to było niebezpieczne. Do tego panowała zima. Pociągi były słabo ogrzewane lub nieogrzewane z powodu awarii ogrzewania. Stary, stojąc na korytarzu na trasie Poznań – Warszawa nabawił się zapalenia płuc. Czarny zaczął kaszleć, a Biały narzekać na bóle stawów. Jedynie Młody jakoś się trzymał, wiadomo, młody był.

(1) stacz – w latach 80-tych XX wieku w Polsce osoba stająca za kogoś w kolejce, pobierająca za to opłatę
(2) wszystkie dane w oparciu o dane internetowe, ale autor żył w tamtych czasach i potwierdza, że są wysoce prawdopodobne
(3) Wiosną 1989 dolar wart był ok. 3000 zł, w sierpniu już 10 000 zł
(4) Z państwa co się zwało Republika Federalna Niemiec, bo było jeszcze Niemiecka Republika Demokratyczna, co to wówczas naszym przyjacielem była i jej marka miała taką samą wartość jak nasza złotówka, chyba...


Wróć
dodaj komentarz | Komentarze: