Jak każdego dnia, tak i w „walentynki” Stefan przetarł oczy. Wyciągnął się w łóżku. Zerknął na zegar w telewizyjnym dekoderze. 7.34. Planowo. Budził się o tej porze już od dwóch lat. Wstał. Przeciągnął się jeszcze raz. Tak kazała córka. „Zanim człowiek opuści nocne łoże, trzeba kręgosłup wyprostować” – tłumaczyła mu. Pewnie miała rację. Po krótkiej gimnastyce Stefan poszedł do łazienki. Następna czynnością było przygotowanie sobie wody z cytryną. Też córka kazała. Plaster cytryny zalać zimną wodą, ale z czajnika, przegotowaną. Potem łyżeczką cytrynę wycisnąć i pić powoli. Ma ponoć oczyszczać organizm i zapewnić z rana odpowiednią ilość witaminy C. Szklanka z wodą już jest. Teraz kawa. Stefan nie mógł się wyzwolić od nałogowego zaczynania dnia od kawy. Jako że było to wyjątkowo niezdrowe i zupełnie niewskazane przy jego nadciśnieniu i cukrzycy, córka kazała pić rano kawę mieszaną: łyżeczka naturalnej i dwie łyżeczki „Inki”.
Ze szklanką z wodą i filiżanką z kawą Stefan wrócił do pokoju. Postawił wszystko na ławie i z półki zdjął glukometr. Cukrzycę zdiagnozowano u niego kilka lat temu. Nie stanowiła zagrożenie, ale była poważnym sygnałem, że „starość nie radość, a śmierć nie wesele” – jak skomentował wyniki swoich badań poziomu cukru we krwi.
Wyciągnął z pudełeczka pasek, włączył urządzenie główne, ukłuł się. Poziom cukru – 98. Dobry. Sięgnął po szklankę z wodą. Popijając powoli, zerkał na umieszczoną w ramkach kartkę. To był jego rozkład dnia, starannie przygotowany przez córkę. Pierwsze punkty już wypełnił. Zmierzył cukier, pije wodę… potem kawa, potem śniadanie, potem toaleta poranna (lub wymiennie), lekarstwa, spacer… I tak dalej…I każdego dnia to samo. I w poniedziałek to samo. I w piątek to samo. Nawet w niedzielę to samo. Westchnął głośno i zatęsknił do czasów, kiedy jeszcze nie był wdowcem. Dokończył picie wody, zabrał się za kawę. Pierwszy łyk nawet mu smakował. Przy drugim przyszła refleksja „I już tak do końca życia?”. Zanim sięgnął po raz trzeci po filiżankę, jego mózg rozpoczął intensywną pracę.
„ Nie lubię tej mieszanej kawy. Uwielbiam mocną fusiastą. Dlaczego piję tę wstrętną mieszankę? Bo córka kazała? A co córka może mi kazać? To ja jej mogę, bo ojciec jestem. No dobrze, już nie mogę, bo ona też jest już stara i ma swoje dzieci. Wiem, rozumiem, ona chce dobrze. Ale co się stanie, jeśli wypiję kawę taką, jaką chcę?”
W tym momencie przypomniał sobie, że w domu nie ma innej kawy niż rozpuszczalna.
„Dobrze, dziś wypiję taką, ale zaraz pójdę i kupię normalną”.
Jednak trzeci łyk już nie smakował. Podszedł do kartki w ramce. Wyjął ją. Dokładnie przeczytał, co ma jeszcze zrobić. Przed i po spacerze ma iść do łazienki. Ma zjeść obiad, poczytać i obejrzeć w telewizji kilka programów, które lubi.
„ A dlaczego ja je lubię? A dlaczego ja nie mam więcej programów tylko te z telewizji naziemnej? A dlaczego ja muszę oglądać te, które są tu zapisane?”
Kiedy doszedł do punktu „Toaleta wieczorna”, nie wytrzymał. Wyjął kartę z ramki, szybko znalazł ołówek. Energicznym ruchem przekreślił cały rozkład dnia, a na samym dole napisał drukowanymi literami „NAPIĆ SIĘ!”.
Wylał niby kawę do zlewozmywaka, pościelił szybko łóżko i bez wykonania porannej toalety wyszedł z mieszkania. Przekręcając klucz w drzwiach ujrzał powracającą z porannych zakupów sąsiadkę, panią Helenkę. Mieszkali naprzeciwko siebie od trzydziestu lat. On z żoną i dziećmi, ona z mamą i siostrą. Dzieci wyprowadziły się, żona zmarła, matka i siostra też. Stosunki między nimi zawsze były klasycznie sąsiedzkie, czyli kochamy się, ale nie interesujemy się sobą. Tym razem Stefana olśniło:
- Dzień dobry pani Helenko! Jak zdrówko?
- Dzień dobry. W porządku. A u pana?
- Też w porządku. Mam prośbę. Czy nie mogłaby pani wpaść do mnie na kawę? Taką prawdziwą, fusiastą, w szklance…. W sumie dziś „walentynki”, takie święto dla par…
Panią Helenkę lekko przytkało. Tyle lat naprzeciwko siebie i nigdy żadnej kawy ani herbaty, o święcie dla par nie wspominając…
- Teraz?
- Nie, za jakieś dwadzieścia minut… Właśnie idę po prawdziwą kawę do sklepu.
- Właściwie… Jeszcze dziś kawy nie piłam…
- Dobrze, jak wszystko przygotuję, to zapukam.
Stefan energicznym krokiem zszedł po schodach. Po powrocie szybko odszukał starego typu szklanki, znalazł również dwa słomiane koszyczki do szklanek. Włączył czajnik z wodą i poszedł po panią Helenkę. Ta wkroczyła do mieszkania z talerzem przykrytym białą serwetką.
- Kupiłam rano dwie drożdżówki, tylko dla siebie… Ale jak odpowiednio pokroiłam to wyglądają na ciastka… Do tej kawy…
Na talerzu z kolorowym wzorkiem rzeczywiście leżały małe kawałki bułki. Wyglądały apetycznie.
Stefan zalał kawę wrzątkiem. Postawił na ławie:
- Super kawa, no nie? Jak za starych dobrych czasów!
Pani Helenka uśmiechnęła się:
- Rzeczywiście wspaniała i te szklanki, i te koszyczki… Moje już się dawno zniszczyły, a szklanki potłukły…
I tak dwoje sąsiadów zaczęło wspominać stare dobre czasy, kiedy dzieci były małe, a oni dorośli.
- Dzieci to pan ma dobre… Córka tak się o pana troszczy…Często przyjeżdża, robi zakupy.
- Chyba aż za bardzo się o mnie troszczy…
- A synek, co robi?
- Pieniądze robi, pieniądze robi. Ma mieszkanie, super wóz, powodzenie u kobiet. Dużo pracuje i dużo zarabia. Dziś ktoś taki nazywa się singiel. Znaczy się, że jest sam jeden.
- To pan też taki singiel!
- A pani singielka!
I tak popijając kawę i jedząc drożdżówkę a’la ciastka sąsiedzi rozmawiali o wszystkim i o niczym. Czas płynął przyjemnie. W pewnym momencie pani Helenka zauważyła wyjęta z ramek kartkę z rozkładem dnia Stefana.
- A, to córka mi tak pisze, po śmierci żony, żeby łatwiej mi było… Patrzy pani, co jest na końcu… A, dziś tak się wnerwiłem, bo to nic, tylko mierz cukier, pij „Inkę”, mierz ciśnienie, idź do kibla… Straszne… człowiek już nic od życia nie ma…
- Ja to sama sobie taki rozkład napisałam… Też miało być lepiej, a jest…
- … Po prostu nudno…. Pani Helenko, mam propozycję. Znamy się już tyle lat, jesteśmy singlami i możemy chyba iść na balangę! Dziś „walentynki”!
Pani Helenka otworzyła szerzej oczy.
- Jaką balangę?
- Najpierw będzie „biforek”. A potem pojedziemy do klubu.
- Co to ten biforek?
- Młodzi spotykają się przed wyjściem do klubu w mieszkaniu, a potem idą razem.
Stefan przemilczał, że podczas „biforka” już się baluje, czyli pije. Oczywiście nie kawę.
- A do jakiego klubu pójdziemy? Ja nie uprawiam sportu.
Pani Helenka słowo „klub” kojarzyła głównie ze sportem.
- Tak się teraz knajpa nazywa, klub albo pub. Po prostu poszlibyśmy do knajpy.
- No nie wiem… Do knajpy?
- A kiedy była pani ostatni raz w knajpie?
- Nie wiem, czy kiedykolwiek byłam… Tam są pijacy…
- Od razu pijacy… Mój syn też chodzi do klubów, a pijakiem nie jest. Więc jak? O siódmej wieczorem, najpierw „biforek”, a potem knajpa?
Pani Helenka nie wiedziała, co powiedzieć. Sytuacja przerosła ją. Podniosła głowę znad fusiastej kawy:
- A co mi tam… Zgoda. Najpierw ten biforek, a potem idziemy do knajpy!
O siódmej Stefan zapukał do drzwi sąsiadki. Otworzyła mu ubrana w kolorową bluzkę i szarą spódnicę. W dłoni trzymała czerwony płaszcz. Wskazał swoje drzwi.
Pani Helenka weszła do pokoju i …. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła. Na ławie stała butelka whisky, żytnia i białe wino. Obok naczynia do wyżej wymienionych trunków. W dużej salaterce piętrzyła się góra chipsów, a na talerzu leżały kanapki z boczkiem i szynką. Były też pokrojone w plastry pomidory. Jak na starszego pana stół wyglądał imponująco.
- Rety, co to?
- No, biforek... Taka impreza przed imprezą. Młodzi tak teraz robią.
- To znaczy najpierw piją i jedzą, a potem dopiero idą do knajpy? - upewniała się pani Helenka.
- Tak. Słowo „biforek” pochodzi od angielskiego beafore czyli „przed”. Syn mi powiedział. On najpierw z kumplami spotykają się w domu, wypijają trochę, żeby mieć humorek, a potem idą do klubu, to znaczy po naszemu do knajpy. I tam się bawią.
Pani Helenka usiadła w fotelu. Nie znała zwyczajów młodzieży i przyjęła informację Stefana do wiadomości.
- Nie wiedziałem, co pani pije i kupiłem wszystko, co możliwe. Czego pani sobie życzy?
- Ja nie wiem... Kiedyś nie lubiłam wódki... Kiedyś piłam wino...
Stefan sięgnął po butelkę z winem.
- ….Ale nigdy w życiu nie piłam tego brązowego, w takiej butelce... na filmach to widziałam – wskazała whisky.
- „Johnny Walker”! Po polsku „Jaś Wędrowniczek”! Już nalewam pani Helenko, już nalewam! Skoczę tylko po szklanki i lód, bo whisky pije się w szklankach i z lodem!
Szklanki, do których Stefan włożył kostki lodu i nalał alkohol, to były oczywiście szklanki przeznaczone do fusiastej kawy. Takich prawdziwych do whisky Stefan po prostu nie posiadał. Ale co tam. Miały być szklanki, są szklanki.
- Pani Helenko, coś zaproponuję. Może tak na „ty”? Prawie trzydzieści lat „pan” i „pani”, to chyba przyszedł czas, żeby tak po imieniu.
Pani Helena przełknęła pierwszy łyk alkoholu. Smakował jej. Propozycja sąsiada też wydała jej smakowita, znaczy się dobra.
- Ja nie śmiałam nigdy panu sąsiadowi proponować, ale inne sąsiadki mówiły mi, że pani i ja już dawno powinniśmy się zacząć rozmawiać inaczej niż sąsiad z sąsiadką. Ale ze względu na pańską świętej pamięci małżonkę, którą szanowałam i lubiłam, nie śmiałam proponować – whisky w przypadku pani Helenki zaczęło działać wyjątkowo szybko. Wzięła trzeci jej łyk.
Stefan opuścił na moment głowę. Kochał swoją żonę, mocno przeżył jej śmierć. Ale chyba ma jeszcze prawo do normalnego życia...
- Pani Helenko, po imieniu.
Tradycyjny bruderszaft został wykonany. Buzi buzi też było. Whisky w szklance też się skończyło. Na pytanie Stefana, czy powtórzyć porcję, Helenka przytaknęła. Sama nie mogła uwierzyć, że znany jej jedynie z filmów alkohol, tak bardzo jej zasmakował.
- Fajne takie biforki, no nie? Dzisiejsza młodzież wie, co dobre. Za naszych czasów tak dobrze nie było – zauważył Stefan. Helenka przytaknęła:
- Racja, ale ja na młodzieży się nie znam. Stara panna jestem W ogóle to moja rodzina taka pechowa jest. Mamę mąż zostawił i sama wychowała mnie i siostrę. Siostrze życie się nie ułożyło się. W rok po ślubie był rozwód, a ja... Ja po prostu szczęścia w miłości nie miałam.
Życie Stefana było zupełnie inne. Szczęśliwe małżeństwo, dwoje udanych dzieci, tylko żona zbyt wcześnie odeszła...
- Takie życie Helenka, takie życie. Ktoś ma to, ktoś ma tamto. Wypijmy i zaraz zamawiamy taryfę. Jedziemy do klubu! Na „walentynki”! Bawić się trzeba dalej, bo mało życia już przed nami!
Wiersz ukazał się w wydawnictwie pokonkursowym "Las wciska się do miasta" Wałbrzych 2023, ISBN 978-83-966684-1-7
(opowiadanie zajęło trzecie miejsce w konkursie literackim organizowanym przez Miejską Bibliotekę Publiczną Zdrojoteka w Szczawnie Zdroju „ Sen o Szczawnie” w 2023 roku)
(opowiadanie zostało opublikowane na stronie polskiego portalu o kosmosie https://www.urania.edu.pl/fantastyka/do-ostatniego-ziarnka-soczewicy)
W sumie to trzeba faceta i jego oczy podziwiać. Wokół zamku rozciągał się biały śnieg. Jedyne co była na nim widoczne, to czarne drzewa, oczywiście bez liści. Krzyżacy mieli na sobie białe płaszcze, ich konie białe narzuty, a czarne krzyże idealnie komponowały się z czarnymi drzewami. Wszystko się zlewało w jeden obraz. A jednak dzielny szef wojsk polskich ujrzał, rozróżnił i zameldował.
czytaj więcejutwór nagrodzony III nagrodą w V Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O złota gałązkę jabłoni” w Łososinie Dolnej w 2023 roku (w zestawie z utworami „Jabłonka” i „Świt nad górami wyspowymi”).
czytaj więcej