sowie

Basket and witches czyli sposób na uratowanie polskiej koszykówki

Ostatnio komentowane
Publikowane na tym serwisie komentarze są tylko i wyłącznie osobistymi opiniami użytkowników. Serwis nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za ich treść. Użytkownik jest świadomy, iż w komentarzach nie może znaleźć się treść zabroniona przez prawo.
Data newsa: 2014-03-18 13:35

Ostatni komentarz: …. Bardziej zwróciłabym uwagę na brudne stopy kobiety, aniżeli na brudna sierść psa.
dodany: 2022.03.30 20:12:36
przez: Diane
czytaj więcej
Data newsa: 2020-10-20 09:42

Ostatni komentarz: super...szkoda, że nie napisałaś jaki kościół w Wałbrzychu. PIsz dalej na na koniec roku książka. ja swoją szykuję na i półeocze...
dodany: 2021.01.18 11:09:17
przez: obba
czytaj więcej
Data newsa: 2013-04-05 13:21

Ostatni komentarz: Świetne...gratuluję...czas na książkę.

dodany: 2021.01.15 08:45:03
przez: adam
czytaj więcej
Data newsa: 2020-10-20 09:40

Ostatni komentarz: Mój tata też należał do ZBOWiD-u. Pełnił tam jakaś funkcję. Wspominal, że do ZBOWiD-u dla korzyści materialnych zapisują się osoby, których w tamtych czasach nie było na świecie. 😊
dodany: 2020.11.14 09:25:09
przez: Bozena
czytaj więcej
Data newsa: 2011-05-15 20:15

Ostatni komentarz: Boże, który mieszkasz w Wałbrzychu.............

Wspaniałe!!!
dodany: 2019.03.20 19:01:12
przez: Darek
czytaj więcej
Data newsa: 2016-09-13 16:01

Ostatni komentarz: Super! Bardzo miło się czyta
dodany: 2017.01.06 22:01:25
przez: Jan
czytaj więcej
Data newsa: 2013-04-05 13:18

Ostatni komentarz: Historia jedna z wielu ale prawdziwa.
Panowie w pewnym wieku szukają
gosposi i pielęgniarki.
dodany: 2015.10.02 15:09:05
przez: stokrotka
czytaj więcej
Pielgrzymka
2022-07-11 14:01

W 2004 roku rzuciłam palenie. Serio, po dwudziestu siedmiu latach zaciągania się 30 ( słownie trzydziestoma) szlugami dziennie, rzuciłam z dnia na dzień. Dokonałam wówczas niesamowitego odkrycia: to, co mówią o szkodliwości palenia tytoniu to prawda! Drugie było nie mniej szokujące: w portmonetce forsa się rozmnożyła!
Co robić z tą nadwyżką? Jechać do Wałbrzycha! Zobaczyć Górnika na żywo!
Pojechałam pociągiem. Zamieszkałam w Domu Wczasowym „Magnolia” w Szczawnie Zdroju. Poszłam zobaczyć ukochanego Górnika.
Nieśmiało usiadłam w wałbrzyskiej hali MOSiR-u, nieśmiało wypatrywałam znajomych. Niewielu ich, zabrakło większości tych, co to znać kiedyś mnie znali... Z zazdrością patrzyłam na balkon, gdzie stali młodsi ode mnie kibice ubrani w koszulki z wyhaftowanym logo mojego Górnika, a pod nimi wisiał baner z napisem ”Biało-niebiescy”. Ach, mieć taką koszulkę, stać przy takim napisie.....
Dzięki internetowi w 2005 r. nawiązałam kontakt z kibicami spod napisu. A już w 2006 przeżyłam z młodymi swą pierwszą wielka przygodę.


Zimą 2006 r. postanowiłam ponownie ruszyć do swego Wałbrzycha. Niespodziewanie termin ferii zimowych zbiegł się z terminem meczu Górnika w Częstochowie. W sumie było to na trasie z Łomży do rodzinnego miasta, zatem postanowiłam zahaczyć o to miasto i zobaczyć swoich na „wyjeździe”. Napisałam do młodzieży, że będę w Częstochowie. I tu kolejna radocha! Młodzież do Częstochowy też przyjedzie! Właśnie organizują wyjazd na mecz i oczywiście będę mogła z nimi jechać. Będzie pielgrzymka!
I była. Prawdziwa. Zaczęło się od minus 25 stopni wieczorem. Syn wyciągnął akumulator z auta i przyniósł do domu. Na wszelki wypadek. O siódmej rano mieliśmy ruszyć w trasę i musieliśmy mieć pewność, że nasza „Tavria”, następca „Zaporożca”, zapali. Odpaliła. Syn jechał do Białegostoku, mnie zostawił w Zambrowie. Stamtąd miałam bezpośredni autobus do Częstochowy drogą krajową numer osiem. Autobus nie przyjechał. Zamroziło go w Białymstoku. Wsiadłam w taki do Warszawy. Egzemplarz z głębokiego PRL-u: siedzenia pokryte kiepską imitacją skóry, ogrzewanie zaczęło porządnie działać po ok. 80 km, a do tego na dworze wiało i sypało śniegiem, a kiepskie opony sprawiły, że jak to podczas pielgrzymki – zaczęłam się modlić.
Pod Wyszkowem stanęliśmy. Zawieja śnieżna spowodowała, iż „tir” nie mógł wdrapać się na niewielkie wzniesienie i powstał polski korek. Jak odkorkowano „ósemkę”, nie wiem. Ruszyliśmy po godzinie i do Warszawy posuwaliśmy się z zachowaniem odpowiedniej do warunków prędkości. W końcu dojechaliśmy. Miałam sporo szczęścia. Z opóźnieniem do stolicy dojechał również inny autobus, taki co zmierzał do celu przez Częstochowę. Nareszcie było ciepło i wygodnie. Na dworze też. Zatrzymaliśmy się w Piotrkowie Trybunalskim, a tam – odwilż. W Częstochowie też plusowo. Zakwaterowałam się w Domu Pielgrzyma na Jasnej Górze. Mecz był następnego dnia.
Do hali doszłam pieszo dwie godziny przed meczem. Właśnie zaczęło zamrażać miasto z Jasną Górą. O nie, starsza pani nie będzie marzła na dworze, nawet w Częstochowie!
Wchodzę do środka hali. Nikt z miejscowych nie zwraca na mnie uwagi. Zwiedzam. Tu kibel żeński, tam męski, szatnie zawodników, jakieś biuro, wejście na balkony..... Podsłuchuję rozmowy organizatorów, z których wynika, że przyjezdnych, czyli kibiców Górnika, posadzą na balkonie. Potem zdanie zmieniają. Lepiej tuż przy parkiecie. Będą pod specjalnym, lepszym nadzorem. Przyjeżdżają koszykarze Górnika. Choroba, nie znają mnie, bo i skąd? Stoję więc nadal w okolicy wejścia na halę i nie wzbudzam żadnego zainteresowania. Może to i dobrze. Moje 95 (nie będzie słownie) kilo nie rzuca się w oczy. Wreszcie widzę jakiś ruch. Ktoś podbiega, ktoś krzyczy, ktoś wzywa następnego. Potem jeszcze kolejnego. Ochrona w akcji. Spojrzenia w oczy. Napięte mięśnie. Wejście obstawione. Są! Przyjechali! Kto? Oczywiście kibice Górnika.
Podjęte przez częstochowian działania wyglądały jakby przyjechało kilka autokarów niesfornych kiboli. Tymczasem był to niewielki bus z kibicami. Grupa weszła do środka. Mnie rzucono koszulkę z okrzykiem: „Przebieraj się”. Na moment mnie zamurowało. To była TA koszulka. TA wymarzona z emblematem Górnika. Szybko włożyłam ją na siebie. Tymczasem wokół niewielkiej grupy wałbrzyszan, już wraz ze mną, skupiło się kolejnych kilku ochroniarzy. Nadszedł moment wejścia na plac gry. Otoczeni przez panów, o ile pamiętam – ubranych na czarno, wkroczyliśmy na halę. Jeden z naszych walił w bęben, dwóch machało biało-niebieskimi flagami. Reszta krzyczała: „Górnik! Górnik!”. Szłam razem z nimi i nie wierzyłam, że idę. Nie docierało do mnie wówczas, że jestem wśród swoich. W głowie kłębiło się masę myśli i pytań. Co na to moi uczniowie, gdyby wiedzieli? Pal licho ich. Co na to dorośli? Poważna nauczycielka polskiego wśród kibiców? Co ja tu właściwie robię? Jestem na meczu Górnika w Częstochowie? Moi znajomi jeżdżą do Częstochowy w innym celu. O co zapytają jak powiem, że byłam w tym mieście? O Górnika? Ha, ha, ha! Na pewno nie! Ale jaja co? Krzyknęłam kilka razy, ale ze względu na kiepski stan swego nauczycielskiego gardła, podczas meczu zachowałam ciszę. Krzykiem dopingowali naszych młodsi. Niestety, przegraliśmy 72:75.
„Wracasz oczywiście z nami?” – usłyszałam wychodząc z hali. „Tak, wracam”. Łza zakręciła mi się w oku. Konrad nie zdawał sobie sprawy, jak ważne zadał mi pytanie. Wracać, powracać...czasownik niedokonany....Tak, ja wracam do Wałbrzycha, nieustannie, ciągle wracam i będę nadal wracać. Od tamtej pory bardzo często używam tego właśnie słowa, kiedy mówię o wyjeździe do Wałbrzycha. Ja tam nie JADĘ, ja tam WRACAM. Mam do kogo, mam do czego wracać.

Po wycieczce do Częstochowy moje więzi z biało-niebieską młodzieżą Górnika zacieśniły się bardziej. Coraz odważniej pisałam komentarze na stronie klubu. I trzymałam zawsze stronę kibiców, co nie przysporzyło mi sympatii wśród np. pewnych działaczy w moim wieku. Im bardziej mnie unikali, tym bardziej czułam, że idę we właściwym kierunku. Jestem przede wszystkim kibicem.
 

 


Wróć
dodaj komentarz | Komentarze: